+3
pierscien 30 grudnia 2016 14:05
Zapraszamy na relacje z piątej części naszej podróży po RPA oraz Tajlandii. Poniżej relacja z 2 tygodniowego pobytu w Tajlandii

Link do części pierwszej: Kruger Park: https://pierscien.fly4free.pl/blog/2588/podroz-marzen-cz-1-kruger-park/
Link do części drugiej: Cape Town: https://pierscien.fly4free.pl/blog/2636/podroz-marzen-cz-2-cape-town/
Link do części trzeciej: Nurkowanie z rekinami: https://pierscien.fly4free.pl/blog/2642/podroz-marzen-cz-3-nurkowanie-z-rekinami/
Link do części czwartej: Dubai: https://pierscien.fly4free.pl/blog/2670/podroz-marzen-cz-4-dubai/



W poprzedniej części opisywaliśmy zwiedzanie Dubaju podczas 20 godzinnej przesiadki. Za nami kolejny długi lot i lądowanie w Bangkoku. Od momentu wyjścia z hotelu w Cape Town minęło już 48h. Od tamtego momentu można powiedzieć że prowadziliśmy koczowniczy tryb życia (spanie, jedzenie, mycie zębów w samolocie). Ostatni tydzień przysporzył nam niesamowicie dużo atrakcji. Wszystko to razem wzięte spowodowało że pierwszy dzień w Bangkoku spędziliśmy w hotelu... Czas było się zregenerować.

Plan na RPA mieliśmy zaplanowany co do minuty. Do Tajlandii podeszliśmy bardziej spontanicznie. Planowanie zaczęliśmy będąc na miejscu. Podczas całej podróży po Azji spotykamy bardzo dużo Polaków. Choć trochę dalej niż Egipt, to jednak bardzo popularny kierunek z Polski. Wiedziałem że Tajlandię trzeba odwiedzić z podróżniczego obowiązku... ale muszę szczerze przyznać że tą częścią wyprawy byłem najmniej podekscytowany przed wyjazdem.

Bangkok
Wróćmy do właściwej relacji. Pierwsze zetknięcie z Tajlandią i dwa pierwsze spostrzeżenia: Ale tu gorąco! Temperatura w Dubaju może się schować, w porównaniu z tym co daje wilgotność w Tajlandii. Dookoła setki samochodów, skuterów, ludzi - wszystkiego. Na początku było to strasznie męczące, ale po kilku dniach się przyzwyczailiśmy. W Bangkoku spędziliśmy 3 dni... W sumie trochę dużo, ale dobrze się złożyło - z braku alternatyw większość czas spędzonego w Bangkoku poświęciliśmy na odpoczynek. Podjęliśmy próbę zwiedzania świątyń - jednak wszystkie które odwiedziliśmy były do siebie bardzo podobne i po trzeciej stwierdziliśmy że to nie ma większego sensu. Próbowaliśmy się jeszcze pokręcić po mieście ale nic specjalnie nas nie zachwyciło, do tego temperatura ciągle utrudniała nam poruszanie się po mieście. Podobno w życiu na wszystko przychodzi czas, na podziwianie takich atrakcji też kiedyś przyjdzie :)



To co zachwyca w Bangkoku, a czego nie doświadczyliśmy na kolejnych etapach podróży po Tajlandii (w tak dużym stopniu) to jedzenie - a dokładniej jego smak, dostępność i cena. Owoce te które lubimy, i te o których wcześniej nie słyszeliśmy, soki prosto z tych owoców - tak zapamiętam Bangkok. Magda swoje królestwo odnalazła w straganach z ubraniami, torebkami, butami i wszystkimi innymi rzeczami bez których mężczyzna mógłby żyć i być taka samo szczęśliwy :) W pierwszej części relacji, pisałem pustej przestrzeni w plecakach (podręcznych) w które spakowaliśmy się na trzy tygodnie (to Magda odpowiada za pakowanie bagaży) - tutaj zagadka się rozwiązała - było to miejsce na odzież z Azji :)



Śmieszną sytuację mieliśmy podczas pierwszej przejażdżki Tuk Tukiem (taksówką). Uczulano nas wcześniej żeby nie godzić się na odwiedzanie sklepów, do których koniecznie będzie chciał nas zawieźć kierowca...ulegliśmy, wsiadamy do Tuk Tuka, mówimy dokąd chcemy jechać, ustalamy cenę i w drogę... Po 10 minutach jazdy, podjeżdżamy na coś w stylu postoju taksówek - podchodzi jakaś osoba i pyta dokąd chcemy jechać - hmmm ale jak to? Przecież już ustaliliśmy cenę, miejsce - wszystko! Mówimy jeszcze raz nasz cel, osoba z postoju proponuje połowę stawki na którą się umówiliśmy w zamian za 5 minut chodzenia po sklepie z garniturami - nie musimy nic kupować. Kierowca w zamian dostanie talon na paliwo. Mamy czas, niech będzie to kolejną atrakcją. I faktycznie... w sklepie spędziliśmy 5 minut, nic nie kupiliśmy a za przejazd zapłaciliśmy połowę :)

Ostatnią atrakcją w Bangkoku było spotkanie z naszą znajomą Karoliną i jej mężem (pozdrawiamy!) w China Town. Fajnie tak daleko od domu, spotkać kogoś z kim można swobodnie porozmawiać po Polsku i wymienić się doświadczeniami :) Spróbowaliśmy kilka nowych potraw czym jeszcze lepiej zapamiętamy Bangkok.



Czwartego dnia mieliśmy zaplanowany lot na Phuket z AirAsia, a później transfer na Phi Phi Island. Tym razem lecimy z drugiego lotniska - Don Mueang. Lotnisko nie jest tak obrośnięte w luksusu jak to na którym lądowaliśmy kilka dnia wcześniej (Bangkok-Suvarnabhumi), jednak statystyki robią wrażenie: W 2015 roku lotnisko obsłużyło: 30 mln pasażerów, dla porównania Lotnisko Chopina w Warszawie - 11mln.



Lot mieliśmy wcześnie rano - jak zwykle pojawił się standardowy problem przy porannej godzinie odlotu, Komunikacja miejska jeszcze nie rozpoczęła działalności, więc pozostaje taxi. Sprawdziliśmy ile powinna kosztować nasz podróż. Wyszliśmy odpowiednio wcześnie aby móc negocjować bez pospiechu. Po kilku próbach ustalamy cenę przejazdu na 200 batów (22zł). Co ciekawe wcześniej 5km Tuk Tukiem po mieście kosztowało 150-200 batów, a na lotnisko mamy 25km. Pierwszy został włączony licznik... po dojechaniu na miejsce wyskoczyło 170 batów - lekko w szoku zostawiamy ustaloną wcześniej kwotę i lecimy na Phuket!



Skorzystaliśmy z opcji biletu łączonego który oferuje AirAsia - Phi Phi to mała wyspa na którą da się tylko dopłynąć, wcześniej trzeba dojechać do portu z lotniska - jednym kliknięciem kupujesz bilet na samolot, bus oraz prom (177zł/os). Wszystko poszło bardzo sprawnie, a cenowo bardzo podobnie gdybyśmy załatwiali to samodzielnie. Po południu byliśmy już na Phi Phi. Wieczór wcześniej zarezerwowaliśmy nocleg przez booking.com - za 3 dni przy samym Oceanie zapłaciliśmy 332zł.

Na Phi Phi spodziewaliśmy się olbrzymich rzeszy turystów - tak nam wszyscy reklamowali to miejsce. Dodatkowo imprezy, imprezy i jeszcze raz imprezy. Muszę przyznać że byliśmy miło zaskoczeni bo wyspa ani nie była przepełniona, ani zbyt głośna. Na wyspie nie ma żadnych dróg, można się poruszać tylko pieszo. Wcześniej będąc w Brazylii odwiedziliśmy Ilha Grande która miała podobny klimat (choć faktycznie tam było bardziej pusto). Miejsce na relax idealne: jest co zjeść, woda bardzo ciepła, jest kilka plaż i fajny punkt widokowy. To miejsce spełniło moje oczekiwania związane z Tajlandią.



Jeden dzień poświęciliśmy na opłynięcie okolicznych wysp. Chodziliśmy po biurach oferujących wycieczki jednodniowe. Negocjację nie poszły za dobrze i za 60zł/os ruszyliśmy na 7 godzinną wycieczkę z pełnym wyżywieniem. Po drodze nurkowanie z rybkami - których ilość naprawdę była imponująca. Kolorami też dawały radę. Później Monkey Beach czyli plaża zamieszkała przez małpy. Później popłynęliśmy na Phi Phi Lee i najpopularniejszą w okolicy Maya Bay. Wcześniej o niej nie dużo słyszałem ale podobno jedna z najładniejszych na świecie. Na pewno by tak było gdyby nie setki ludzi dookoła... Choć to jeszcze nie było najgorsze - cały widok psuły łódki (speedboaty) parkujące przy brzegu. Leżąc na plaży mogłeś podziwiać głównie łódki. Ale nie czepiając się sama plaża i wyspa bardzo ładna. Później w ramach naszej wycieczki był zachód słońca na Oceanie i nurkowanie po ciemku z planktonem. Ciekawe zjawisko (będąc w wodzie i machając rękami zaczyna coś świecić), jednak po 5 minutach już wszyscy chcieli wracać :)



Na wyspie jest bardzo duża ilość kotów. Z jednym na tyle się zakolegowałem, że ostatniego dnia będąc już pod hotelem wróciłem do sklepu po kocie jedzenie. Gdy wróciłem mój kot miał już innego przyjaciela... gdy podszedłem, okazało się że inną Polkę też urzekł ten kot i częstowała go kurczakiem :) Umówiliśmy się że następnego wieczora ja przyniosę jedzenie dla małego i wychudzonego kota.



Na Phi Phi mieliśmy spędzić trzy dni, finalnie przedłużyliśmy nasz pobyt o jeszcze jeden nocleg. Nie mając głębszego planu na resztę podróży stanęliśmy przed wyborem - płynąć na Ko Samui lub wrócić na Phuket, tam pokręcić się skuterem i popłynąć na Similan Island.

Wybór padł na drugą opcję, wróciliśmy na Phuket gdzie spędziliśmy kolejne 3 noce. Promy pływają bardzo często, a bilet można dostać praktycznie wszędzie. Jak się okazało noclegi na Phuket wcale nie są takie tanie jak nam się wydawało. Niczym enklawa na mapie świata widniało miasto Patong z przystępnymi cenami. Mało wcześniej czytałem o Tajlandii ale akurat tą nazwę zapamiętałem i zapamiętam na długo. Przedrostek PATO na pewno nie jest tu przypadkowo.

W miasteczku standardowo - ludzi, więcej niż miejsca. Wszędzie samochodu, skutery i tuk tuki przerobione na wozy imprezowe. Nawet fajnie wyglądały. Nasz nocleg przy samej plaży - Time Out Hotel kosztował 387zł/3 dni. Co ciekawe z ulicy nie było żadnych wskazówek jak do niego dotrzeć, z pomocą przyszli tubylcy którzy wysyłali nas do Subway-a, dwukrotnie lekceważyliśmy ich rady, odpowiadając że nie jesteśmy głodni. Jak się okazało żeby wejść do hotelu, najpierw trzeba było wejść do Subway-a, wcześniej przejść przez lodziarnie i można było się zameldować.

Następnego dnia wypożyczyliśmy skuter i w ten sposób objeżdżaliśmy okolicę. Jazda na skuterze na początku przerażała, ale później już było całkiem swobodnie - całe szczęście nic nas nie rozjechało:) - Pierwszego dnia zwiedzaliśmy wszystko co na południu od Patong, drugiego wszystko co na północy i w sumie nic spektakularnego nie zobaczyliśmy. Plaże są duże i piaszczyste, długo jest płytka woda, są fale - nawet próbowałem surfingu. Ale nie było nic na co moglibyśmy powiedzieć WOW!



W Patong główny deptak który w dzień jest normalną ulicą, wieczorem zamienia się w istną imprezownię. Trudno to opisać, ale ilość rozrywek, ludzi i wszystkiego dookoła robi wrażenie.



Do końca pobytu w Tajlandii zostały nam 3 dni... Ostatnim punktem wyjazdu była podróż na Similan Island. Rezerwat przyrody, czynny tylko przez pół roku. Można tu przyjechać na jeden, dwa lub trzy dni. My wybraliśmy opcję trzydniową, aby do końca wykorzystać czas spędzony w Tajlandii. Co ciekawe była to najdroższa z wycieczek oferowanych na Phuket. Nam się udało wynegocjować opcję trzydniową za 500zł z pełnym wyżywieniem i noclegiem pod namiotem. Z pod hotelu zgarnia nas bus, który zawozi do portu. Tam wsiadamy na Speedboat i po 1,5h dopływamy do Similan Island. Podróż do przyjemniejszych nie należała, przez cała drogę mocno podskakujemy co przyprawia o ból głowy (przed rejsem rozdawane są tabletki na chorobę morską). Similan Islands to zespół kilku wysepek. Tylko na jednej z nich toczy się życie (jest kilka miejsc noclegowych). Przy innych można tylko nurkować.

Po 90 minutach płynięcia łódka zatrzymuje się i można skakać! Oczywiście jak najszybciej chce się znaleźć w wodzie... Do tej pory wiele razy w życiu podczas nurkowania wydawało mi się że woda jest przezroczysta - w okolicach Phi Phi, na Wyspach Kanaryjskich czy Zakynthos. Nie wiem czym było to spowodowane, ale tak przezroczystej wody jak tutaj nie widziałem nigdzie, nawet w basenie. Po tym nurkowaniu, wiedziałem że było warto tu przypłynąć.



Podpłynęliśmy na miejsce naszego noclegu... oczywiście nie ma mowy o żadnym molo, czy jakimś innym komfortowym zejściu na ląd. Łódka staje kilkanaście metrów od brzegu i trzeba się wydostać. Nie ma w tym nic dziwnego gdy jesteś w samych kąpielówkach. Nie wiem czy ktoś tu przypływa ze swoim bagażem na cały pobyt (najczęściej jest to fakultatywna wycieczka dla turystów na zorganizowanych wczasach), my z całym dobytkiem i rękami w górze udaliśmy się na ląd. Nasze bagaże chwile wcześniej zaliczyły małe zalanie przez zderzenie z innym speedboatem. Tak jak na Maya Bay tutaj też łódek jest więcej niż miejsca co psuje krajobraz...



Przy rozdzielaniu noclegów, stanowimy dość dużą atrakcję dla tubylców: "Wy chcecie zostać tutaj trzy dni?!", "Wiecie że tutaj nie ma WiFi, nie ma zasięgu telefonicznego" - no w końcu! W końcu jakieś ciekawe miejsce :) Cało piękne wyspy odkrywa się kiedy odpływają Speedboaty. Wtedy na wyspie zostaje kilkanaście osób. Wtedy tworzy się prawdziwa bezludna wyspa. Najlepszy punkt wycieczki po Tajlandii! Jeżeli planujecie pobyt na Similan Island koniecznie trzeba spędzić tu noc.



Ostatniego dnia pobytu na Similan Island stwierdziłem że będę siedział tyle w wodzie ile będzie potrzebne do wytropienia żółwia! Po 40 minutach z głową pod wodą, udało się! Żółw został wytropiony, po raz pierwszy pływałem z żółwiem co było mega przeżyciem. Po udanym nurkowaniu można było powoli wracać. Przed nami kolejny prawdziwy maraton podróżniczy.... Musimy popłynąć speedboatem na ląd, później busem na lotnisko, lot do Bangkoku, przejechać na drugie lotnisko w Bangkoku, nocny lot do Addis Abeba, tam spędzamy cały dzień, nocny lot Rzymu tam spędzamy pół dnia i wreszcie lot do Warszawy...



Załadunek na łódkę przysporzył sporo atrakcji. Wejście przez falę na pokład wyglądało komicznie. Niektóre osoby przy jednodniowej wycieczce nie wychodziły z łódki, bo bały się że nie dadzą rady na nią później wejść. Nam się udało nie zamoczyć naszych bagaży, jednak nie dało się uniknąć zalania ciał. Nie byłoby nic w tym złego gdyby nie fakt... że przed nami długa podróż z piaskiem i ciałem pokrytym słoną wodą :)

Podsumowując pobyt w Tajlandii... Z dwóch tygodni zapamiętam dobre jedzenie, owoce oraz soki - szczególnie w Bangkoku, olbrzymią ilość ludzi na każdym kroku, przezroczyste wody na Similan Island i setki pytań na ulicy: Taxi Boat, Halo taxi!, Halo Massage!, kup to, kup tamto - bleeee mnie to męczyło strasznie. Magdzie Tajlandia podobała się strasznie, mi też się podobało - ale są takie miejsca do których wiesz że wrócisz, i takie do których nie ciągnie po raz kolejny i chyba Tajlandia jest takim miejscem do którego nie będę chciał za wszelką cenę wrócić. Mimo wszystkich wspaniałości które oferuje.

Przed nami 9 godzinny lot Ethiopian Airlines z Bangkoku do Addis Abeba - stolicy Etiopii. Tutaj spędzimy cały dzień na przesiadce i o tym opowiemy w kolejnej ostatniej już części naszej relacji...


Dodaj Komentarz

Komentarze (2)

majcykowa 7 stycznia 2017 13:57 Odpowiedz
Swietna relacja :) te 500 zl za similany to bylo za osobe czy za 2?? :)
pierscien 8 stycznia 2017 20:29 Odpowiedz
majcykowaSwietna relacja :) te 500 zl za similany to bylo za osobe czy za 2?? :)
Dzięki :) 500zł za jedną osobę niestety... Ale naprawdę warto się tam wybrać.